Czy "
Kurier Francuski z Liberty, Kansas Evening Sun" (uff!) w reżyserii
Wesa Andersona był najbardziej oczekiwanym filmem na tegorocznym
festiwalu w Cannes? Być może. Jednak na pewno – jak przekonuje w swojej recenzji Michał Walkiewicz – okazał się jedną z ciekawszych pozycji w tegorocznym konkursie. Sprawdźcie, czy powszechnie uwielbiany
Anderson wciąż trzyma formę.
***
Najważniejsze to pisać
recenzja filmu "
Kurier Francuski z Liberty, Kansas Evening Sun", reż.
Wes Anderson Jean Renoir mawiał, że prawdziwy autor przez całe życie kręci jeden film.
Wes Anderson nigdy nie doszukiwał się w tych słowach metafory. Słysząc szlagiery lat 70., widząc symetryczną precyzję kadru, przechadzając się po secesyjnych wnętrzach i tonąc w pastelowym oceanie, odgadujemy po jednej nutce – autor "
Genialnego klanu" i "
Moonrise Kingdom" żyje, ma się dobrze i dalej kręci swój film. W "
Kurierze francuskim" jego formalny wokabularz znajduje najlepsze zastosowanie od lat. Spójrzcie tylko na międzywojenne okładki "New Yorkera" i powiedzcie, że
Anderson nie przybywa do nas wehikułem czasu.
Choć tytułowy "Kurier" powstaje jako francuskie wydanie dziennika z Kansas, skojarzenia z kultowym amerykańskim wydawnictwem są więcej niż oczywiste. Nie trzeba czekać na wieńczącą film dedykację dla gigantów formatu Jamesa Baldwina czy Lillian Ross, by w osobie redaktora naczelnego, Arthura Howitzera Jr. (
Bill Murray) odkryć założyciela "New Yorkera", Harolda Rossa, zaś w repatriantach z jego zespołu – dziennikarski, powojenny dream team. Howitzer jest tutaj figurą większą niż kino, a jego ludzie – od wyzwolonej znawczyni sztuki J.K.L. Berensen (
Tilda Swinton) po wsłuchaną w puls ulicy Lucindę Kremenez (
Frances McDormand) – są tylko odrobinę mniejsi niż życie. Jak przekonuje narratorka o miękkim głosie
Anjeliki Huston, francuski zespół otwiera Ameryce "okno na świat".
I cóż to jest za świat! W fikcyjnym miasteczku Ennsui-sur-Blasé życie toczy się na szóstym biegu. Za kratami gnije genialny artysta (
Benicio Del Toro) uwikłany w romans ze strażniczką i zarazem swoją muzą (
Lea Seydoux), na ulicach trwają studenckie protesty dowodzone przez Zefirellego (
Timothee Chalamet) i tłumione przez armię policyjnych szachistów, zaś stylizowany na Baldwina, wybitny dziennikarz Roebuck Wright (
Jeffrey Wright) rozgryza tajniki pracy wybitnego kucharza, a przy okazji uczestniczy w policyjnej obławie na grupę porywaczy. Chciałbym napisać, że czegoś tu zabrakło, ale jest nawet budżetowa wersja siłacza Zampano i
Owen Wilson spadający z roweru w czeluść przejścia podziemnego.
Polityka, społeczeństwo, kultura, sport, kuchnia – tematy rozdzielone, ludzie w terenie, deadline na wczoraj. "Okno na świat" jest przede wszystkim oknem na historię kina i prasy. Ostentacyjnie "fhhhancuska" i umowna scenografia służy
Andersonowi głównie do seansów spirytystycznych – po ekranie suną duchy nowofalowców, mistrzów slapsticku, neorealistów oraz legend dziennikarskiego fachu. Kolejne rozdziały filmu odpowiadają kolejnym artykułom z najnowszego wydania "Kuriera". I choć jakość nowelek jest nierówna, niepodrabialny styl
Andersona uszlachetnia wszystkie.
Całą recenzję autorstwa Michała Walkiewicza można przeczytać na karcie filmu TUTAJ.