Ja nie bardzo. Jak tu się widz ma na serio angażować w śledzenie akcji (o ile tu w ogóle jest jakaś akcja), skoro mu się mówi otwartym tekstem, że to wszystko potwornie umowne jest.
W filmie grają w grę dla prawdziwych mózgowców. Widocznie ja mózgowcem nie jestem i nie dorosłem do takich gierek, bo nic nie zrozumiałem. Po co ten mocno przegadany film w ogóle powstał? Dalibóg - nie wiem!
Wydaje mi się, że pod koniec filmu była sugestia by za dużo nie myśleć i nie szukać sensu w tym filmie.
Najlepsze jest to, ze Ci wszyscy niezależni krytycy przekminają pseudo filozofię z tego filmu więc reżyser spełnił swoj cel - mam z nich z nim beczkę. Wstyd się przyznać, ze ten film nie miał sensu bo przecież miał. ;)
Coś w tym jest, bo miałem problem w ocenie tego filmu, po czym skonfrontowałem ten film z Wyspą Psów i jednak AC zapamiętam przede wszystkim jako dobrą komedię, ale niestety nic więcej.
Nie ma zgody na określenie "dobra komedia". Ja na "Asteroid City" po prostu nie bawiłem się dobrze. Wręcz przeciwnie: lekko się wynudziłem.
Z poprzednimi filmami Wesa tak nie miałem. "Kochanków z Księżyca", "Fantastycznego Pana Lisa" a nade wszystko "Grand Budapest Hotel" - oglądałem ze szczerym rozbawieniem
OK, ja bawiłem się dobrze, może było rechotu, ale też nie oczekiwałem tego po Andersonie...
i o to w tym filmie chodzi, żeby się zdystansować, olać problemy świata i toksyczną żonę, partnerkę, tudzież takiego męża i zrobić na tym filmie porządny chill.
To tylko dołożę, że film zaczyna się od wejścia w ekran telewizora, więc to tak naprawdę program telewizyjny o powstawaniu sztuki, w którym oglądasz zarówno proces twórczy, jak i backstage, jak i samą sztukę. Czyli warstwa filmu, którą oglądamy przez największą część, jest dopiero czwarta w kolejności.
To dopiero budowanie dystansu.
I tak, w filmie jest próba wytworzenia prawdziwego sensu z umowności (czy relacje między dwoma podmiotami odgrywającymi jedynie swoje role w symulacji mogą być prawdziwe?), ale w mojej ocenie nie udaje się przebić przez te wszystkie ustawione wcześniej ściany z powrotem na powierzchnię.
Moim zdaniem dosyć zabawny, parę osób również śmiało się w kinie. Po przeczytaniu tylu negatywnych opinii miałem dosyć luźne podejście do filmu. Potraktowałem go jak niezobowiązującą rozrywke. Chciałem po prostu przyjemnie spędzić czas i myślę że to się udało.
Tempo filmu przede wszystkim jest dużo wolniejsze niż chociażby we French Dispatch. Faktycznie mamy tutaj przerost formy nad treścią, jednak ta forma jest naprawdę niesamowita dla osób dostrzegających aspekty wizualne. Niektóre sceny niepotrzebne, tak jak sceny bawiących się dzieci, moim zdaniem po prostu "zapchaj dziury" nic nie wnoszące do i tak ubogiej fabuły.
Aktorstwo na wysokim poziomie. Scarlett Johannson niczym Marilyn Monroe, wspaniała aktorka. Jason Schwarzmann też świetnie zagrał.
Amerykanie wystawili dużo bardzo niskich ocen na IMDB, bo jak coś jest niezrozumiałe to znaczy dla nich że jest słabe :)