Dawno nie oglądałem tak słabego westernu. 2,5 h filmu właściwie o niczym. Brakowało tu jakiejś myśli przewodniej, czegoś, co by spajało akcję (akcji w sumie nie było, więc i spajać nie było czego).
Po obejrzeniu zacząłem się zastanawiać: o czym był ten film? O Jamesie? O Fordzie? O tchórzostwie? Nie potrafię wyróżnić żadnego głównego elementu fabuły.
Muzyka i zdjęcia mnie nie porwały. Za sprawą obu, melancholia wylewała się z ekranu przez bite 2,5 h.
Gra aktorska też przeciętna. Affleck w roli Forda jest tak bezbarwny, że bardziej bezbarwny być już nie może. Pitt bardziej przypomina Janusza z kryzysem wieku średniego, niż mordercę, szefa bandy siejącej postrach po Wojnie Secesyjnej i ex-członka guerilli Quantrilla.
Słabo, słabo i raz jeszcze słabo. Ale wystarczy dopisać sobie tonę nadinterpretacji i się nagle robi ,,arcydzieło" :D