Zaserwowano nam trochę przydługą historię, raz z elementami dramatu, raz z historycznymi faktami, opowiadającą o najsłynniejszym bandziorze w USA. Socjopata, który maskuje swoją chorobę coraz to większym okrucieństwem i wyrafinowaniem, a jego chory wzrok podsuwa mu kolejne wizje.
Robert Ford, pełen żalu spowodowanego niedocenieniem jego osoby przez swojego idola z dzieciństwa i chorych ambicji, w końcu zabija go, gdy ten mu na to pozwala. I tak przez dwie i pół godziny filmu.
Niestety, nie rozumiem. Jaki mam przyjąć aksjomat aby uznać, że to 'dobry film'.?
Myślę, że duża wartość tego filmu leży w pracy kamery i muzyce, czyli najbardziej artystycznej części filmu. Ale nie tylko.
Moim zdaniem historia jest naprawdę ciekawa, w spójny i konsekwentny sposób kreuje postacie i pokazuje wyraźnie, choć subtelnie, emocje i myśli bohaterów, głównie Roberta Forda. I mimo, iż dobrze wiemy, co się stanie, to film miejscami rzeczywiście trzyma w napięciu - nie przez niespodziankę, ale przez uczucia i relacje bohaterów.
Oczywiście można to sprowadzić do streszczenia, które Ty przedstawiasz. Ale w filmie chodzi właśnie o to, że historia może stać się fascynująca dzięki temu, jak się ją opowie. Do fascynacji tym filmem mi daleko, jednak na pewno jest bardzo ciekawy,